poniedziałek, 30 maja 2011

"Adam, zrób mi krzyżyk"

Mój Synek, od dwóch dni Czterolatek (którego nie mogę oduczyć, żeby nie mówił mi po imieniu:), częstowany jest sowicie błogosławieństwem swoich rodziców... 
Pierwsze błogosławieństwo Boga dla nas to Jego narodzenie, wszak nie było łatwo do niego doprowadzić. W drugim miesiącu pobytu Jaśka w brzuniu mamy dowiedzieliśmy się o niebezpieczeństwie choroby, jaką nasze dzieciątko może ze sobą przynieść na ten świat. Pewnego dnia, wśród obfitych modłów zanoszonych do Matki Bożej, oczami duszy ujrzałem Najświętszą Panienkę trzymającą na rękach małego Jaśka. Cóż więcej było trzeba? Znowu MARYJA interweniuje, czuwa ... TA, którą słusznie święci nazywają Wszechpośredniczką łask. Obietnica wstawiennictwa i opieki Bożej Rodzicielki skrystalizowała się w przyjściu na świat w pełni zdrowego Jana M. w tym samym dniu, w którym biskup Nowowiejski kilkadziesiąt lat wcześniej oddawał życie w obozie śmierci w Działdowie.
Kiedy przychodzi pora na spanie, Jasiek, poza stertą buziaków, przypomnieniu, że Go kochamy, otrzymuje od nas nieme błogosławieństwo - krzyżyk rysowany palcem na czole i na sercu. Wczoraj, po lekturze bajki na dobranoc zapomniałem o tym geście. Pomału witamy się ze snem, aż tu nagle Jasiek rzecze:
"ADAM, ZRÓB MI KRZYŻYK"
W bezskutecznym poszukiwaniu pracy, w mojej apatii, zniechęceniu, w poczuciu bycia niepotrzebnym pozostaje Jasiek, któremu zawsze mogę zrobić krzyżyk na czole i sercu...

czwartek, 26 maja 2011

Kobieto, precz z prezbiterium!

Msza jest nudna. Przyznają to również księża sprawujący ją dzień w dzień. W związku z tym trzeba sobie celebracje urozmaicić. Zaprośmy więc bliżej do ołtarza panie, najlepiej młode i urodziwe (niech parafianie widzą, że mamy potencjał), i niech nam w spódniczkach przed kolano czytają, a my sobie po...oglądamy.  Trzeba aktywizować młode i powabne (co nam po babach różańcowych?), żeby poczuły się potrzebne, żeby pełniej uczestniczyły, bo przecież era laikatu wybiła.... aż kiedyś wybije w pień niedobitki powołań kapłańskich.
Na wysoką próbę wystawiana jest obecnie czystość myśli kapłana, który zasiada w koncelebrze i ma za zadanie co najmniej trzykrotnie oglądać wysportowane i opalone łydki młodej damy-lektorki (niekiedy również gołe ramiona i plecy). A dama ta, podpuszczona chyba przez któregoś z wikarych, wyrywa się do wszelkich możliwych czytanek, jakie msza przewiduje, a więc mamy stukanie obcasami po prezbiterium i drewnianej ambonie w związku z:
1. komentarzem "na wejście",
2. odczytaniem pierwszego czytania,
3. odczytaniem modlitwy wiernych.
Dama potrafi zjawić się co dzień. Spieszy do zakrystii, czasami w towarzystwie księdza (można odnieść wrażenie, że właśnie wyszli z jego celi). Dama - lektorka w zakrystii ekspresowo przyucza się do czytanki, łasi się wśród obecnego tam duchowieństwa, stroi miny, zagaduje - uduchowiona atmosfera unosi się ponad głowami. Msza się zbliża, lektorka zajmuje miejsce przeznaczone w prezbiterium od zarania dla ministrantów. Siada, kolanko błyska. Wierni nie mogą się nadziwić, zaczynają szemrać: A ta czego tu? Jakaś nowa chyba? Nie, to pewnie jakaś przyjezdna? A może siostra księdza? Pewnie tak.
Lektorka sterczy przez całą mszę. Po niej pobożnie klęka na krótki paciorek i schodzi do zakrystii - pewnie pomóc księżom rozebrać się z szat.

Panie Boże, widzisz i nie grzmisz?!

Z mądrości żydowskiej:
"Niechaj słowa Tory ulegną  zniszczeniu przez ogień, aniżeli miałyby zostać przekazane kobietom"
"Ktokolwiek uczy swoją córkę Tory, to tak jakby uczył ją nieprzyzwoitości".
                                                                                       (Denise L. Carmody, Judaism, str. 197)

Z mądrości chrześcijańskiej:
"Tak jak to jest we wszystkich zgromadzeniach świętych, kobiety mają na tych zgromadzeniach milczeć; nie dozwala się im bowiem mówić, lecz mają być poddane, jak to Prawo nakazuje. A jeśli pragną się czego nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów! Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu" (1 Kor 14,34-35).

„Kobieta niechaj się uczy w cichości z całym poddaniem się. Nauczać zaś kobiecie nie pozwalam ani też przewodzić nad mężem lecz [chcę, by] trwała w cichości.  Albowiem Adam został pierwszy ukształtowany, potem - Ewa. I nie Adam został zwiedziony, lecz zwiedziona kobieta popadła w przestępstwo” (1Tm2,11-14)

niedziela, 15 maja 2011

"Skończmy z tymi postnymi piątkami!"

 - rzekli przed ponad ćwierćwieczem biskupi Anglii i Walii na fali posoborowego rozluźnienia katolickiej dyscypliny Kościoła  - "dajmy ludziom więcej swobody, a zobaczycie, że sami zapragną leżeć co dnia krzyżem, a w piątki nawet nie spojrzą na kiełbasę".
Kto eksperymentuje bez zachowania krzty roztropności i znajomości psychiki ludzkiej z jej jakże ułomną wolą, ten pedagogicznie może się wyłożyć. Wyłożyli się i biskupi angielscy, a dziś wylewają krokodyle łzy nad stanem mięsnego rozpasania swoich owieczek (czy owce jedzą mięso?), które nie tylko nie umartwiają swoich ciał, ale ani myślą zadbać o zaprowadzenie choćby duchowej kwarantanny w swoich duszach. Każdy cokolwiek rzetelnie poszczący katolik wie, że jedno zawsze idzie w parze z drugim, zna potężną siłę postu... post ciała koi zmysły, wycisza umysł, przynosi stan duchowego pokoju, żeby nie powiedzieć błogości. Wyposzczone ciało trwalej łączy się z duszą, która łatwiej obcuje z Bogiem, unosi się na wyżyny, chce o Nim rozmyślać i dążyć do Niego. Odstawienie w kąt potrzeb cielesnych poprzez zaprowadzenie przynajmniej raz na jakiś czas piątkowego postu o chlebie i wodzie wydaje nieocenione owoce. Najtrudniej zacząć i wytrwać. 

Jeden z miłych skądinąd proboszczów w brzemienne dwa dni w roku kościelnym, kiedy obowiązuje post ścisły (Środa Popielcowa, Wielki Piątek) z naciskiem przypomina swoim wiernym zasadę Kościoła o możliwości spożyciu w tym dniu jednego posiłku do syta, pozostałe - tyle o ile. To "do syta" brzmi mniej więcej tak: "Żryjcie, ile wlezie, żebyście dali radę pociągnąć przez resztę dnia".
Współczesny katolicyzm odszedł od postów, umartwień, wyrzeczeń lata świetlne w porównaniu do swoich praojców z pierwszych wieków chrześcijaństwa, ba nawet polskie zwyczaje postne sprzed kilkudziesięciu lat znacznie odstają od dzisiejszych norm. Jerozolimscy chrześcijanie IV wieku jedli tyle, żeby przeżyć, nasi dziadowie obiadowali przy przysłowiowej misce soczewicy, my oglądamy się w piątki za kebabem i hamburgerem. Ciężkie czasy.

Notatka za Radiem Watykańskim:

Londyn: biskupi przywracają piątkowy post od mięsa
◊   Biskupi Anglii i Walii postanowili przywrócić obowiązkowy post od mięsa we wszystkie piątki roku. Praktyka ta została zarzucona w wielu Kościołach zachodnich wraz z posoborowymi reformami. W Wielkiej Brytanii oficjalnie zniesiono post w 1984 r., w nadziei, że nierestrykcyjne podejście do tej kwestii zachęci wiernych do dobrowolnego umartwienia. Stało się wręcz odwrotnie – przyznaje dziś katolicki prymas Anglii i Walii. Wierni zapomnieli o szczególnym charakterze piątku, dnia, w którym Chrystus umarł na krzyżu. Zdaniem abp. Vincenta Nicholsa post od mięsa musi się ponownie stać powszechną praktyką, zwyczajem i znakiem rozpoznawczym katolików. Formalnie zacznie on obowiązywać od 16 września, w pierwszą rocznicę wizyty Benedykta XVI w Wielkiej Brytanii.
Biskupi pomyśleli też o wegetarianach. Ci mają się obowiązkowo powstrzymać od innego wybranego przez nich pokarmu. Episkopat zachęca wszystkich, by piątki stały się ponownie dniem modlitwy i umartwienia.

źródło: Bollettino Radio Giornale del 14/05/2011
kb/ rv

257. Dlaczego Kościół przepisuje wstrzymywanie się od mięsa i post?
Kościół dlatego przepisuje wstrzymywanie się od mięsa i post, aby wierni czynili pokutę za popełnione grzechy, strzegli się ich na przyszłość i tak skuteczniejszą była ich modlitwa.
(Katechizm kard. Gasparriego)



wtorek, 10 maja 2011

Etos ministranta

źródło
  10 maja 1987 roku zostałem "wyświęcony" na ministranta w płockiej "Stanisławówce". W tej wówczas ponad dwudziestotysięcznej parafii życie ministranckie, jak i w ogóle wszelkiej maści duszpasterstwo kwitło. Ministrantów było wówczas ponad 100, kilka lat później za rządów charyzmatycznego łowcy ministrantów ks. Stasia Stachala ponad 200. Dziś takie liczby wydają się nieprawdopodobne, a jednak. Gdy w każdy pierwszy czwartek miesiąca (dzień modlitw o święte powołania kapłańskie, zakonne i misyjne) formowaliśmy procesję - widok był imponujący. Nie mieściliśmy się w zakrystii (i tak powiększonej o dodatkowe duże pomieszczenie). Ławek w prezbiterium nie starczało, musieliśmy zajmować nawę główną. Trzeba było wówczas słyszeć śpiew "Barki", który płynął z tylu męskich gardeł...
Wszystko się kończy
[obrazek z niedalekiej przeszłości]
Kiedy z biciem serca w niedzielny poranek wspomnianego 10 maja 1987 r. stawałem w grupie kilkudziesięciu chłopaków przed pierwszym stopniem prezbiterium dolnego kościoła składając przysięgę ministrancką z nylonową misternie złożoną komżą w rękach, kiedy chwilę później została poświęcona i uroczyście obłóczył mnie w nią kapłan, kiedy dostąpiłem zaszczytu służenia pierwszy raz w życiu przy ołtarzu - czuło się jakąś podniosłą atmosferę...
W ogóle czasy ministranckie przed choćby dwudziestu laty to "inna bajka". Obowiązkowe dyżury dwa razy w tygodniu (jedna msza ranna, druga wieczorna), do tego zbiórka formacyjna, zdobywanie kolejnych stopni wtajemniczenia: "choralista, ministrant światła, ministrant księgi", półroczny kurs lektorski. Na popularne "majowe" czy "czerwcowe" kiedy tylko było można, a najlepiej dzień w dzień, bo na najgorliwszego czekał rower albo darmowy wyjazd latem (mam nadzieję, że większość z nas nie zaliczała majówek mając na uwadze ów rower, a patrząc na monstrancję podczas nabożeństwa nie widziała w niej koła z połyskującymi szprychami). W wakacje dwutygodniowe rekolekcje dla ministrantów (np. w Ostródzie), a w ciągu roku przynajmniej dwa weekendy formacyjne, powołaniowe (Woźniaków, Czerwińsk). Tak z grubsza wyglądało życie ministrantów mojego pokolenia. A dziś?

a. kandydaci na ministrantów
Zazwyczaj łowieni w "białym tygodniu" spośród grona chłopców pierwszokomunijnych. Potem jakieś niedbałe i spontaniczne spotkania, polegające głównie na opanowaniu przez młodych adeptów pewnych technik służenia. W jednej z parafii, gdzie bywam nader często, kandydat na ministranta oznaczony do wczoraj granatową szarfą, nagle pokazuje się w komży. Gdy, pytam, co zaszło, że tak bez orientu przemienił się w ministranta, dowiaduję się, że bez specjalnych fanfar, chyba w tajemnicy przed całym światem ks. opiekun zarzucił mu w zakrystii komżę na plecy, uścisnął grabę i powiedział, że od tej pory jest pełnoprawnym ministrantem.
b. formacja
Pod zdechłym psem. Zbiórki ministranckie raz w miesiącu (o ile coś nie wypadnie) i to tak "na odpieprz", aby zaliczyć. W zamian za to propozycje wspólnych wyjść do kina, na boisko czy do McDonald's - co tydzień. Kościelni coraz donośniej donoszą, że umiejętności ministrantów w zakresie elementarnych czynności związanych z ich posługą są wykonywane z rażącą niekompetencją. Mówiąc kolokwialnie: chłopcy "nie wiedzą o Bożym świecie".
c. postawy podczas liturgii
Kilka tygodni temu bezskutecznie próbowałem przemówić do rozsądku jednemu, naprawdę dobrze zapowiadającemu się dżentelmenowi w komży, żeby podczas mszy nie trzymał rąk - jak mawiał mój profesor od śpiewu - "na nabiale", bo to niechlujnie wygląda. Gdzie tam - nie poskutkowało. Stoi dalej, niczym piłkarz w murku przed polem karnym, bo sędzia odgwizdał rzut wolny.
Czy w kościołach, do których uczęszczają czcigodni Czytelnicy ministranci również wymachują pateną po odejściu od księdza, przy którym trzymali ją, gdy ten rozdawał wiernym Komunię? U mnie inaczej nie umieją. Pytam więc: do czego ta patena, skoro cząsteczki eucharystyczne (a przecież ksiądz nie jest w stanie kilkoma ruchami ręki zgarnąć wszystkich do tzw. puszki) wędrują na posadzkę kościoła? Kiedyś uczono (choć nie wiem, czy do końca słusznie): "jeśli po powrocie do stolika, gdzie masz położyć patenę, zauważysz na niej cząstki Eucharystii, pozbieraj palcem i spożyj, aby w ten sposób zachować od poniewierki pozostałe drobiny". Czyniliśmy to z pietyzmem, pomni na cześć dla Najświętszego Sakramentu. 
Współczesnego ministranta nie nauczono, że gdy przyjmuje Komunię Świętą, zwłaszcza jeśli asystuje z tą feralną pateną księdzu, powinien klęczeć. Śmiesznie wygląda, gdy ministrant będący pół metra od księdza klęka, po czym wstaje, żeby komunikować. Bezsens. Oczywiście, gdy ten sam ministrant chwilę później wraca przez środek ołtarza na swoje miejsce, umie co najwyżej skłonić głowę w stronę ołtarza (pewnie łamie go w kolanach). A przecież mija tabernakulum i ołtarz, na którym ciągle, także w tych najdrobniejszych cząsteczkach jest cały Pan Jezus, godzien wszelkiej czci!
W Wielki Piątek AD 2011 formuje się w kościele procesja złożona z kilkunastu ministrantów - wszyscy rozanieleni, nieopodal panie lektorki chachają się w głos. Popędziłem towarzystwo. Wszak za chwilę mamy celebrować nabożeństwo Męki i Śmierć Pana Jezusa. Trochę pomogło, jednak brać ministrancka niespecjalnie przejęła się wezwaniem, aby przyjęli postawy wewnętrzne na miarę sprawowanego za kilka minut misterium. Mówię więc do jednego wyrostka z rękami w kieszeniach, czy nie pomylił imprez i czy nie wolałby wybrać się raczej na jakieś disco. Na co on: "czemu nie".
Taki mamy etos współczesnego ministranta. 

RESUME
Stan zapaści w kręgach braci ministranckiej sięga zenitu. I nie jest to tylko wina leniwych wikarych, którzy nie przykładają się do formacji tej najcenniejszej cząstki skupionej najbliżej ołtarza. Taki mamy również sekularystyczny trend, w którym bycie ministrantem czy szerzej - jakimkolwiek posługującym w kościele - jest często tylko wypadkową kilku kiedyś tam podjętych i nie do końca przemyślanych decyzji. Więc co sprawniejsi księża gimnastykują się, jak mogą, aby zachęcić młodych ze świata laptopów, netów i komórek do stanięcia w niedzielę bliżej ołtarza. Niedawno znajomy kapłan (opiekun ministrantów) opowiadał, że wydaje połowę pensji na gadżety (nagrody) dla chłopaków, żeby tylko zachęcić ich do gorliwszej służby. Efekty? Mizerne.
Będzie czymś małostkowym stwierdzić, że obecnie Kościół z jego ministrantami przechodzi głęboki kryzys. Ministrant dnia wczorajszego spijał wino z ampułek i przywdziewał dla zabawy ornat, ministrant obecnej doby, choć tego nie robi, przeżarty jest do szpiku kości nihilizmem i bylejakością.
Etos współczesnego ministranta nie nabierze niebiańskich rumieńców i nie będzie matecznikiem pięknych powołań do stanu kapłańskiego dopóki proboszczowie (od nich najwięcej zależy w parafiach) nie zatroszczą się o uduchowiony charakter tych, którzy mają być ministrami (sługami) Boga. 
Jest jeszcze wiele innych problemów (chyba nierozwiązywalnych): Kościół od pół wieku nie przyciąga już młodych gniewnych pięknem architektury (tak blado wyrażającej majestat Boga w posoborowym budownictwie), po co mam chodzić do kościoła, skoro przy drobnym wysiłku duży pokój w moim domu mogę udekorować tak, że będzie do złudzenia przypominał prezbiterium w parafialnym "przybytku Pańskim"? (...)
Tylko twardzieli może przyciągnąć do świątyń katolickich tak często na "odwal się" sprawowana liturgia. Trudno o bardziej nieczytelne wzorce dla starzejącego się pokolenia bł. Jana Pawła II. Skąd zatem nadejść ma pomoc? "Wspomożenie nasze w imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię". Tylko jego cudowna łaska pobudzająca do przemiany współczesnego oblicza "ministranctwa" przez dojrzałych duchowo i odpowiedzialnych kapłanów wyciągnie nas z zapaści. Oby nastąpiło to czym prędzej. Co daj, Panie Boże. Amen.