kaplica p.w. św. Marcina w Kołobrzegu |
Moje z rodziną tegoroczne jodowanie w Kołobrzegu zbiegło się z imprezą pt. "Sunrise Festival", której społeczność facebookowa liczy przeszło 70 tys. "lubiących to" (z 6 i pół milionem wejść-ups!), a na samym festiwalu w rytmach muzyki klubowej (cokolwiek by to znaczyło) pląsało ok. 30 tys. osób. Nie jedna diecezja chciałaby poszczycić się taką frekwencją młodych gniewnych na którymś z letnich festiwali proweniencji katolickiej. Cóż, trzeba się zadowolić tym, co jest, a swoją robotę robić jak najlepiej. Zapewne z podobnego założenia wychodzą duszpasterze kołobrzescy, których świątynie w okresie urlopowym nie świecą bynajmniej pustkami, więc jest okazja, aby dać się poznać od dobrej strony. Daleko im co prawda do polotu duszpasterzy protestanckich zza Odry, którzy ze swych świątyń uczynili festiwalowe rockokoko, a wczorajsze Wiadomości (oglądane od 12 minuty) podały chyba jako wzór dla zacofanych księży znad Wisły, jak należy zastawić suto stół Słowa Śpiewanego, aby młodych do kościoła przyciągnąć i... jak skutecznie Pana Boga wybić im z głowy. Tak oto wypowiada się jedna z bywalczyń tych imprez (Marie Traeger, studentka):
"Wcale siebie nie określiłabym jako wierzącej, jednak bardzo podoba mi się to poczucie beztroski związane z pobytem w tym miejscu. Jest coś niezwykłego w kościele, w którym można pić piwo".
No i ten przedziwny komentarz pana z tvp:
"Dyskoteka czy kabaret w kościele to niekoniecznie przejawy sekularyzacji. Duchowni w ten sposób podchodzą do ludzi, którzy zazwyczaj omijają wysoki budynek z krzyżem... a tak stają się jego częścią".
(bez komentarza)
Powróćmy na Pomorze Zachodnie...Sister Act 3 ?
Jako 'jedynie prawdziwie dobry katolik', jak był uprzejmy mnie ktoś ostatnio nazwać, postanowiłem dać upust tradycyjnym zapędom i uczcić Dzień Pański poprzez wysłuchanie Mszy Świętej. W ubiegłą niedzielę (24.07) zawitałem do kaplicy św. Marcina, wczoraj (dla poszerzenia horyzontów poznawczych) do Bazyliki Konkatedralnej - i tam i tu wrażeń moc.
- św. Marcin wewnątrz: też nie najlepiej: przed mszą pani organistka (co nie dośpiewała, to dowyglądała:) wyświetla slajd wielkości witraża w ołtarzu głównym z prośbą, aby nie stawiać nóg na klęczniku w ławkach (ach ta poniemiecka pedanteria), ten sam komunikat przypominają porozklejane na ławkach w sporym zagęszczeniu naklejki z przekreślonym butem; zębiasta chrzcielnica (do dziś nie potrafię zgłębić jej symbolu), mało doskonały obraz ze św. Marcinem...no i nieopodal lewej strony prezbiterium niespodzianka - zabawownia, z zastrzeżeniem na drzwiach wejściowych, że przeznaczona jest dla dzieci do 5 roku życia, pozostałe zapraszamy do uczestnictwa we Mszy Świętej. Jako że niewielki pokój dziecięcych uciech szybko zapełnił się rozanieloną klientelą, dwóch chłopców nie zmieściwszy się tam, postanowiło zabawić się na zewnątrz, jeżdżąc sobie samochodzikami na parapecie 'bawialni', co nie uszło uwadze czujnemu oku celebransa, wiernych zresztą też. Jeśli Czytelnicy mieli kiedyś okazję odczuć na własnej skórze, co to takiego "rozproszenie na modlitwie", to wierni zgromadzeni na Mszy u św. Marcina mogli obcować z tym uczuciem w całej rozciągłości.
Za niezrozumiałe należy uznać uwagi księdza celebransa, który w ramach ogłoszeń parafialnych nie omieszkał zwrócić uwagi rodzicom na niecne zachowanie ich pociech podczas liturgii, nielicujące z powagą miejsca. Po pierwsze: wierni, których temat nie dotyczył, mogli czuć się zniesmaczeni z powodu samego faktu strofowania przy nich tych kilkorga rodziców (tym bardziej, że duszpasterz dość nieroztropnie określił proceder, na który sam dał przyzwolenie wznosząc gmach zabawowni, mianem "chuliganerii"). Po drugie: nie można dawać dzieciom do zabawy karabinu i mieć za chwilę pretensję, że za głośno z niego strzelają. Sapienti sat.
W Konkatedrze...
Msza z udziałem dzieci lub na skróty 'dla dzieci'. Prastara świątynia ociekająca unikatowymi zabytkami w skali światowej nie jedno już widziała, więc nic ją pewnie nie zdziwi, a mnie owszem...
Wszystko byłoby w miarę, gdyby nie przeobszerne komentarze księdza celebransa niweczące płynność i sens akcji liturgicznej, łącznie z prośbą o unikanie sytuacji, w której ktoś przyjmowałby Komunię przez ramię drugiego. Nawet siostra zakonna (zdaje się, że felicjanka) zbierająca tacę wydaje się być początkowo na swoim miejscu... dopóki nie zaczyna rozdawać Ciała Pańskiego (żeby nie było - do ust i na klęcząco, w prezbiterium, z stowarzyszeniem ministranta i pateny). Nie wiedzieć czemu przeoczyłem, że Episkopat naszego kraju przed kilkoma laty umożliwił kobietom konsekrowanym rozdawanie Komunii Świętej. Mężatki już się buntują, domagając się równouprawnienia w tej kwestii, które prawdopodobnie za mojego żywota nastąpi, wszak nie możemy być gorsi od zachodnich pobratymców/pobratymczyń.
Pomijam fakt, że obecność zakonnicy rozdającej Ciało Chrystusa na Mszy w zwykłą niedzielę roku zwykłego nijak się ma do obowiązujących przepisów liturgicznych (ani nie było 'prawdziwej konieczności', ani Msza 'znacznie by się nie przedłużyła' - organista zdążył prześpiewać jedynie "Panie, dobry jak chleb), ale kto by się tam przejmował drobiazgami...
Modlitwy do św. Krzysztofa, patrona kierowców, na zakończenie Mszy - wybaczcie - nie rozumiem, do św. Michała Archanioła - jak najbardziej, pod warunkiem, że nie używa się jej podczas uroczystości pogrzebowych, bo czyż umarły nie skończył swej walki i zasługiwania?
No i po wszystkim (zakończonej mszy) dość smutne usuwanie wiernych, którzy ośmielili się rzucić okiem na klejnoty bazyliki mariackiej: ksiądz proboszcz grzmiał z ambony, inny kapłan przechadzał się 'po krużgankach' i dyskretnie sugerował, aby przyjść nazajutrz między 9 a 16.
Czy ktoś mógłby poczynić duszpasterzom kołobrzeskim wykład o zbawiennych dla duszy ludzkiej owocach związanych z refleksyjnym obcowaniem z prawdziwą sztuką sakralną?
Żeby nie było, że tak w czambuł poniewieram nadmorskie zwyczaje... piękną sprawą, godną polecenia na całym globie ziemskim, było błogosławieństwo dzieci podczas pieśni na dziękczynienie: dzieci zaproszone do prezbiterium, klękały pobożnie, a księża kreślili na ich czołach znak krzyża - przyglądałem się bacznie pociechom - odchodziły z wyraźną 'wizją uszczęśliwiającą' na buzi. Cudna może być współpraca rodziny i Kościoła, jeśli obie instytucje oddają się tym samym pobożnym praktykom...jak o tym donoszą niektóre lokalne media :)
Resume
Czy to nie dziwne, że nasi bracia Pomorzanie z taką drobiazgowością dbający o "zewnętrzną stronę misy" (patrz np. naklejka w progu konkatedralnej zakrystii "Proszę wycierać obuwie") z równie godną pozazdroszczenia pieczołowitością nie troszczą się o kształt 'wnętrza liturgii'? A przecież jaka liturgia - taka wiara, jaka wiara - takie życie z wiary, jakie życie z wiary - takie życie wiekuiste.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz