sobota, 11 czerwca 2011

Niepokojące poglądy ks. Nadolskiego

[W domowym archiwum odnalazłem niepublikowaną dotąd recenzję książki autorstwa ks. prof. dr. hab. Bogusława Nadolskiego, mojego pierwszego promotora, wyśmienitego znawcy liturgii, obdarzonego przed kilkoma miesiącami na KUL-u nagrodą im. ks. I. Radziszewskiego. Przed laty z zachwytem spijałem mądrość z ust Księdza Profesora w ramach wykładów dla sekcji liturgiki w UKSW, dziś ośmielam się poddać krytyce jego tezy wyartykułowane w książce wydanej przed 3 laty "Św. Paweł - Wielki Apostoł". Przedstawiam końcowe fragmenty recenzji, którą w całości można odczytać tu]. 
(...)
Pozwolę sobie na ukazanie dyskusyjnych kwestii, nad którymi pochyla się poznański Liturgista, sam poniekąd prowokacyjnie zachęcając do kontynuowania rozmowy nad św. Pawłem.
Wątpliwości budzi niekryty zachwyt Księdza Profesora nad Teilhardem de Chardin /1881-1955/ (przywołanym w związku z analizą Psalmu 95 obecnego w Liturgii Godzin – dzień świętych Apostołów, 29.06), którego nazywa „wspaniałym myślicielem” (s. 27). Przypomnijmy, że u schyłku swego żywota ks. de Chardin otwarcie krytykował największego spośród Ojców Kościoła św. Augustyna, mając mu za złe wprowadzenie porządku nadprzyrodzonego. Odnotujmy również zaledwie dwie uwagi uczonych na temat filozofii słynnego jezuity. W „Le Figaro Littéraire” z 23 września 1965 r. Jean Rostand o pracach Teilharda wypowiedział się następująco: „Dowiodłem, że Teilhard w najmniejszym stopniu nie rozjaśnił wielkiego problemu ewolucji organicznej”. Sir Peter Medawar, laureat nagrody Nobla, mówi o bezładzie umysłowym Teilharda i przesadnej ekspresji, która, jak twierdzi, graniczy z histerią. Podkreśla on, że procedury badawcze „Fenomenu człowieka” nie są naukowe. Sir Peter dodaje, że pracom Teilharda w ogóle brak struktury naukowej, że kompetencje Teilharda w jego dziedzinie są skromne, że nie wie on ani na czym polega argument logiczny, ani na czym polega dowód naukowy i że nie przestrzega norm, jakich wiedza naukowa wymaga.1]
Dyskusyjne jest przywoływanie w początkowo obiecująco brzmiącym tytule czwartego rozdziału („Aby głębiej rozumieć i doświadczać kontaktu ze świętymi”) opinii o kulcie świętych Marcina Lutra, który, jak pisze Autor, występował przeciwko nadużyciom, wręcz magicznemu stosunkowi do kontaktów ze świętymi. Na podstawie „wniosków dowodowych”, które podaje ks. Nadolski, można odnieść wrażenie, że katolicki teolog przychyla się do krytyki zaproponowanej przez twórcę protestantyzmu. „Niepogłębiona znajomość Jezusa Chrystusa, konkluduje, może prowadzić do przeceniania roli świętych (s. 68)”. Pewnie uwaga trafna, ale nie na obecne czasy. Trudno przecież sądzić, aby mizerny kult Świętych Pańskich w XXI wieku[2] stanowił zagrożenie dla chrystocentryzmu. Z drugiej zaś strony nawet stosunek katolików do Pana Jezusa może posiadać znamiona „magiczności”, np. wówczas gdy Zbawiciela traktuje się jak kogoś oddelegowanego do zadań specjalnych, tj. spełniania pobożnych życzeń tych, którzy Go o nie proszą. Ponadto, jak uczy teologia duchowości, żaden święty nie pragnie chwały dla siebie samego, ale zawsze „przekierowuje” ją na Stwórcę i do Niego chce nas prowadzić. Czy odważyłby się ktoś powiedzieć o Matce Bożej, że jest w naszym narodzie nazbyt czczona, że modląc się za Jej cudowną przyczyną odbieramy cześć Chrystusowi? Od niepamiętnych czasów Kościół naucza „Przez Maryję do Chrystusa”. Siła polskiego katolicyzmu tkwi w jego Maryjności i pobożnej czci oddawanej świętym. W końcu – kto, jeśli nie święci doskonale przemienieni w Chrystusie – mają być nauczycielami świętości, do której Bóg nas wzywa!
Wiara, że ci, którzy są na zawsze zjednoczeni z Panem życia w wieczności, którzy w pełni dostępują wizji uszczęśliwiającej, mogą się za nami wstawiać – co więcej, są powołani do tego wstawiennictwa – jest zakorzeniona w głębokiej wspólnocie, jaka istnieje między Kościołem walczącym, cierpiącym i triumfującym. Wspaniałym przejawem niezniszczalnej więzi jedności w Chrystusie oraz więzi chrześcijańskiej miłości, za którą [miłością] sam ks. Nadolski opowiada się pod koniec opracowania, jest to, że możemy zwracać się do świętych i prosić ich o wstawiennictwo. Niewyczerpana miłość, jaką święci obejmowali braci podczas swego życia doczesnego, nie gaśnie w momencie ich śmierci. Taka jest siła tej więzi, która jednoczy ich z braćmi w Chrystusie. Nie możemy w końcu zapominać, że doktryna Kościoła o usprawiedliwieniu kładzie nacisk na możliwość pełnego przemienienia ludzi w Chrystusie, możliwość zostania świętym.[3]

Na tej samej stronie (68) poznański Liturgista stwierdza, iż „święty nie jest wzorem do naśladowania. Jedynym wzorem dla chrześcijanina jest Jezus Chrystus”. Taka wykładnia teologii świętych może poważnie zaniepokoić przeciętnego katolika. Co mamy zatem począć z wiekopomnym dziełem Tomasza á Kempis „O naśladowaniu Maryi”? Co sądzić o świetlanej postaci św. Maksymiliana Marii Kolbego, wielkiego czciciela Matki Bożej (Najświętszej pośród świętych), o której wielokrotnie mawiał „Niepokalana – nasz Wzór (nasz Ideał)”?[4] Słynny konwertyta z anglikanizmu, późniejszy kardynał, a dziś błogosławiony J.H. Newman sumiennie i ze czcią rozważa najwyższy i głęboko katolicki szacunek dla Najświętszej Maryi Panny oraz to zupełnie wyjątkowe miejsce, jakie powinna ona zajmować w życiu religijnym. W tym samym duchu mówi o świętych.[5] Każdy święty, którego osobowość wyraźnie ujawnia jego przemienienie w Chrystusie, który ukazuje jakość świętości z jej nadprzyrodzoną wonią i blaskiem, jest dowodem, że my również, pomimo całej naszej nędzy i grzeszności, możemy osiągnąć całkowite przemienienie w Chrystusie. Święci przez samo swoje istnienie nie tylko nawrócili niezliczoną ilość ludzi, ale skłonili również wielu do zadania wraz ze św. Augustynem pytania: „Jeśli ci mogą osiągnąć świętość, to czemu nie ja?”[6]
Kolejnym trudną do zaakceptowania sentencją ukutą przez ks. Nadolskiego jest poddanie w wątpliwość świętości Kościoła, która zdaniem Autora opracowania „jest niedoskonała, nie w pełni zrealizowana, wciąż oczekiwana (s. 70)”. Pytamy więc za Hildebrandem: czyż mimo grzeszności członków Kościoła, w historii zbrukanej przez ludzką słabość, błędy, niedostatki i grzech – On sam nie pozostaje nieskalany? Czyż cud niezliczonych rzesz świętych, jakich wydał Kościół w toku swej historii, nie odróżnia jego historii od wszelkich innych ludzkich instytucji, i czy nie świadczy o jego boskości? Zasadniczą cechą prawdziwego Kościoła jest właśnie to, że w odróżnieniu od czysto ludzkich instytucji wspólnot pozostaje on zawsze święty, jeden i ten sam pod względem wiary, której strzeże. Tożsamość Kościoła katakumb z Kościołem Soboru Nicejskiego, Kościoła Soboru Trydenckiego z Kościołem obu Soborów Watykańskich świadczy o tym, iż jest on instytucją Boską. Kościół „jutra”, który miałby zastąpić Kościół „dnia wczorajszego”, byłby sprzeczny z samą naturą Kościoła.[7]
W Zakończeniu pracy ks. Nadolski zdaje się kierować do czytelników odezwę, rodzaj duchowego testamentu związanego z właściwą Jego zdaniem formą kultu świętych, których „uczczenie najpełniej i najdoskonalej realizuje się w miłości drugiego człowieka…” (s. 84). Ta dość niespodziewana konkluzja tchnie nutą sentymentalizmu, zważywszy na fakt, że słowo „miłość” [w domyśle – braterska] pojawia się w tekście jeszcze kilkakrotnie i niestety nie wiąże się ani nie wynika z odwiecznej miłości Boga. A przecież to od Niego pochodzi łaska miłowania przyjaciół i tych, którzy nas nienawidzą. Nie czyniąc z miłości Bożej pierwszorzędnego źródła łaski i sposobności do oglądania w jej świetle bliźnich możemy popaść w miłość humanitarną, a stąd już nie daleka droga do wyparcia miłosierdzia i chrześcijańskiej miłości przez filantropię.
Pisząc chwilę dalej, iż „przez chrzest staliśmy się braćmi Jezusa Chrystusa” (s. 84) ks. Bogusław popada w równie niebezpieczną tonację, z której może pobrzmiewać zbyt mocna nuta wyjaskrawiająca człowieczeństwo naszego Pana i Boga ze szkodą dla Jego Bóstwa, a może nawet słychać nieświadomą zachętę uczynienia Tego, który jest Alfą i Omegą, Pierwszym i Ostatnim – przyjacielem z sąsiedztwa, z którym raźniej iść przez życie.
Książkę kończy pełna poezji i wiary w człowieka sentencja o świętych, którzy „ofiarowali swój egoizm Temu, który zawsze może rozwinąć złamane skrzydła i w miłości Boga, w twarzy drugiego człowieka odnaleźć swoje prawdziwe imię – sekret człowieczeństwa: MIŁOŚĆ” (s. 89). Nie zamierzam w tym miejscu cytować znanej wszystkim sentencji Gilberta Keitha Chestertona o sentymentalnym nadużywaniu tego "najwspanialszego z ludzkich słów", zapytam jedynie siebie i księdza Bogusława: czy ta MIŁOŚĆ wszystko nam wybaczy...? Oby.

[1] Por. Czasopismo „Mind” 70 (1961) s. 99-106; zob. także: zbiór artykułów w: P. Medawar, Teilhard et la science, „Itinéraries” 96 (1965).
[2] Na płockim podwórku choćby Błogosławionych Biskupów Męczenników.
[3] Tu właśnie należy upatrywać najgłębszych różnic między Kościołem katolickim a doktryną sola fide Lutra. Możliwość zostania świętym ma głęboki związek z katolicką koncepcją grzechu pierworodnego, ze współpracą z Łaską, do której to współpracy jest wezwany każdy człowiek ochrzczony, z wolnością woli oraz wieloma innymi składnikami depozytu wiary katolickiej. Jeśli ktoś nie przywiązuje wagi do tego centralnego punktu doktryny Kościoła, zdradza poważny symptom utraty prawdziwej wiary; D. von Hildebrand, Trojan Horse in the City of God. The Catholic Crisis Explained, Manchester 1993, s. 336.
[4] W domyśle – Maryja jako Wzór do naśladowania, jako Ideał, do którego realizacji w nas mamy dążyć.
[5] Por. J.H. Newman, Odnajdywanie Matki. List do wielebnego Edwarda Bouviere Puseya, doktora teologii, dotyczący jego ostatniego „Eireniconu”, W. Życiński (tłum.), Niepokalanów 1986.
[6] Por. D. von Hildebrand, Trojan Horse…, dz. cyt., s. 334.
[7] Mocnych słów w tej materii używa wybitny filozof Dietrich von Hildebrand, nazwany przez Piusa XII Doktorem Kościoła XX wieku: „Ten, kogo idea Kościoła zmieniającego się porusza bardziej niż wspaniała tożsamość i stałość Kościoła, utracił sensus supranaturalis i pokazuje, że nie kocha już Kościoła”; tamże, s. 294.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz